Odcinek 91,

w którym mieszamy niemieszalne.
Lagos, miast imprez, akademii, biznesu, narkotyków i chrześcijanoislamu.
Opublikowany 24-05-2024 przez andrzej

Twierdzenie, że chrześcijaństwo i islam to odrębne religie nie brzmi kontrowersyjnie. Śmiało możemy je potraktować jako religioznawczy odpowiednik “dwa plus dwa daje cztery”. Tę odrębność widać dobrze także w omawianym dzisiaj nigeryjskim kontekście. Najludniejszy kraj Afryki, liczący około 230 milionów mieszkańców, jest niemal równo podzielony między wyznawców chrześcijaństwa i islamu. W niektórych badaniach wychodzi, że jedna z religii jest nieco popularniejsza niż druga, ale w każdym z nich mówimy o różnicach nie większych niż 5 punktów procentowych (a zazwyczaj mniejszych). Dodajmy, że część Nigeryjczyków praktykuje rdzenne wierzenia - przy czym ich wpływ wykracza poza grupę, która deklaruje się jako rodzimowiercy - praktyki i wierzenia, które się z nich wywodzą są bowiem często łączone z religiami abrahamicznymi*. I tak bogobojny muzułmanin odwiedzi czasem szamana prosząc o wywar na ból głowy, a pobożny chrześcijanin, odwiedzając wieś rodziców, zajdzie do “mądrej kobiety” żeby ta za pomocą swych zdolności proroczych sprawdziła czy zmiana pracy będzie się wiązać z większą szansą na awans i podwyżkę.

Podział islam/ chrześcijaństwo jest w Nigerii tym silniejszy, że łączy się z geografią. Na północy dominuje religia Proroka, a na południu wiara w Chrystusa. Różnice podbija także fakt podziałów etnicznych - np. Hausa to w 90% muzułmanie, a miażdżąca większość Igbo jest chrześcijanami. Dochodzą do tego również różnice ekonomiczne - chrześcijańskie południe jest lepiej rozwinięte, bo elity współpracujące z brytyjskimi kolonialistami składały się głównie z chrześcijan. Muzułmańska północ ma do dzisiaj problemy ze szkolnictwem i infrastrukturą, co przeszkadza jej w dogonieniu rodaków z południa. To wszystko sprawia, że sytuacja w krainie nad rzeką Niger jest napięta. Widać to choćby po zaciętej rywalizacji o wpływy w rządzie federalnym, który decyduje o podziale środków ze wspólnego budżetu. Były już próby wprowadzenia szariatu, są próby masowego nawracania innowierców. Spory toczą się ciągle, a czasem dochodzi do przemocy. Giną ludzie, płoną kościoły, meczety, a w zamieszkach zdarza się niszczenie wiosek czy dzielnic konkurencyjnej grupy wyznaniowej.

Nieco inaczej mają się sprawy na południowym-wschodzie zamieszkanym przez ludy Joruba od których okolice te nazywa się Jorubalandem. Tutaj także istnieją podziały - chrześcijanie są większością (ok. 60%), a muzułmanie liczną mniejszością (ok. 30%). Mimo różnic, podziały wyznaniowe w Jorubalandzie nie są tak ostre jak w innych częściach kraju. Wiele rodów (spokrewnione/spowinowacone ze sobą rodziny) jest mieszanych religijnie. Co więcej - z racji więzów ludzie często biorą udział w świętach członków rodu wyznających inną religię. Mieszane związki są częste, a duża część ludzi nie widzi problemu w tym, że ich dziecko wybiera wiarę drugiego rodzica. Jednym z wytłumaczeń tego fenomenu jest to, że Jorubowie mają silną identyfikację etniczną - to znaczy postrzegają się przede wszystkim jako członkowie swojego ludu, a religia jest dla nich mniej ważnym elementem tożsamości (co nie znaczy, że nie jest ważna z innych powodów).

To właśnie w Jorubalandzie leży najludniejsze miasto kraju, Lagos, które wraz z okolicą liczy sobie ok. 21 milionów mieszkańców. Lagos jest doskonałym odbiciem problemów i nadziei nigeryjskiego społeczeństwa. Inwazja zachodniej popkultury i kapitalizmu wraz z okresami niestabilności politycznej i ekonomicznej, przeorały tradycyjny porządek społeczny. Metropolie stały się celem masowej migracji ludności wiejskiej, która nie mogła już utrzymać się z rolnictwa czy zbieractwa, a ponadto chciała dla siebie i swoich dzieci czegoś lepszego - swojskiej wersji American Dream. Masy ludzkie szturmują Lagos w poszukiwaniu pracy i edukacji mających prowadzić do lepszego życia. Marzenia te spełniły się już dla części migrantów - niekoniecznie w takim stopniu w jakim by sobie tego życzyli, ale na tyle by poprawić swój byt i status. Nie jest to jednak dane każdemu. Obok osiedli w których żyje się “na poziomie”, znajdują się dzielnice tych, którym nieco zabrakło czy totalne slumsy z wydziedziczoną biedotą.

Wielkie miasto daje wielkie szanse zdobycia wykształcenia, założenia biznesu, zarobku, kupna auta czy mieszkania z kanalizacją, prądem i klimatyzacją. Tak się jednak składa, że z wielkim miastem wiążą się też wielkie ryzyka - studia nie są już gwarantem niczego, biznesy upadają zostawiając ich właścicieli z długami, a przestępczość sprawia, że nie można być pewnym czy wróci się w jednym kawałku do domu. Szerzą się narkomania, alkoholizm, hazard i prostytucja. Krótko mówiąc - życie większości mieszkańców miast jest bardziej niestabilne niż na wsi. Rozbudzone aspiracje i zmiany pociągnęły za sobą także ewolucję religijności. Kraj jest świadkiem rozkwitu pentekostalizmu** głoszącego “ewangelię sukcesu”. Jest to złożony temat, ale w skrócie i uproszczeniu zasadza się ona na twierdzeniu, że wolą boga jest obdarowywanie swych wyznawców szeroko rozumianym powodzeniem w życiu doczesnym. Na powodzenie w życiu jest zaś w Nigerii bardzo duży popyt, bo brakuje go znacznej części ludzi, których dodatkowo kłuje w oczy sukces tych którym się udało.

Wielu nigeryjskich chrześcijan porzuciło swoje tradycyjne (głównie anglikańskie i katolickie) parafie na rzecz wspólnot pentekostalnych, które obiecują raj nie tylko po śmierci, ale także w życiu. Tradycyjne wyznania, zszokowane odpływem wiernych, kopiują pentekostalne praktyki i strategie, próbując jakoś pożenić je ze swoimi zasadami. Zjawisko dotyka nie tylko kościołów chrześcijańskich, ale także islamu. Muzułmańscy fundamentaliści, którzy spędzili kilka dekad na walce z bardziej tradycyjnymi odłamami swojej religii, gdy ogarnęli co się dzieje, przeprosili się ze zwalczanymi i utworzyli wspólny front. Powstały islamskie ruchy religijne wzorujące się na pentekostalnych rozwiązaniach i korzystające z jego strategii prezentowania wiary jako klucza do dobrego życia. Dość powiedzieć, że największy tego typu ruch nosi wielce wymowną nazwę Nasrul-lahi-li Fathi, co znaczy “Wszelka pomoc pochodzi od boga”. Jest to jeden z przykładów trwającego dziś boomu nowych ruchów religijnych.

Większość z nich identyfikuje się z chrześcijaństwem czy islamem twierdząc, że są po prostu ich uwspółcześnionymi wersjami. Istnieją jednak grupy, które idą dalej i nie próbują udawać, że dziś to wczoraj tylko w nowszych szatach. Takimi grupami są na przykład wspólnoty określane zbiorczym mianem chrześcijanoislamu (angielskie Christlam), które narodziły się w Jorubalandzie i działają głównie w Lagos. Nazwa, jak nietrudno się domyśleć, bierze się stąd, że grupy te deklarują łączenie chrześcijaństwa z islamem. Czekaj, co?! Weź mi powiedz jak można wpaść na pomysł łączenia tych dwóch religii?! Przecież to nie tylko zupełnie odrębne wiary, ale one wręcz pozostają ze sobą w ostrym konflikcie, o czym przecież pisałeś!

Śpieszę z wyjaśnieniami, ale niestety to nie będzie szybkie. Zacznijmy od samych różnic między chrześcijaństwem a islamem. Konkretniej od tego, że różnice nie muszą być wcale znaczące żeby ludzie widzieli dwie rzeczy jako całkowicie odrębne, a nawet skazane na konflikt. Często jest tak, że decydują o tym rzeczy “dookoła”. Trzymając się religii to myślę, że miażdżąca większość ludzi w Europie zupełnie nie rozumie podziałów wewnątrz islamu. Szyizm? Sunnizm? Ibadytyzm? Jeśli laik słyszał cokolwiek w tym temacie, to będzie to dla niego niemal to samo. No, jedni się bardziej fiksują na punkcie Alego, a drudzy mniej. Co z tego? A jednak dla przedstawicieli tych grup różnice są fundamentalne i to tak dalece, że potrafili (a czasem potrafią i dzisiaj) nawet zabijać się nawzajem. Różnice co do szczegółów doktryny to nie wszystko. Jest całe mnóstwo rzeczy, które determinują kogo uznajemy za swego, kogo za bliskiego, a kogo za obcego czy wroga. Dochodzą kwestie społeczne, rasowe, polityczne, ekonomiczne, a nawet emocjonalne. Dla szyickiego powstańca sunnicki kalifat był złem wcielonym, a dla walki z nim warto było ryzykować życie.

Ktoś nie będąc zaangażowanym (niechby tylko kulturowo) w islam czy chrześcijaństwo, patrząc z boku, mógłby z łatwością dostrzec wiele podobieństw. Jedni i drudzy czczą przecież boga Abrahama. Oczywiście większość chrześcijan wierzy w Trójcę, a większość muzułmanów wierzy w absolutną jedność i niepodzielność bóstwa, ale przecież nie brak chrześcijan, którzy podzielają te poglądy. Co więcej, w pierwszych wiekach tej religii subordynacjoniści*** mogli być nawet większością wiernych. Muzułmanie wierzą że Jezus jest mesjaszem i, że odegra kluczową rolę w walce z Antychrystem****. Chrześcijanie odrzucają Koran, ale muzułmanie poważają Biblię, a powstanie swojej księgi tłumaczą koniecznością dopełnienia objawienia i erratą, bo nauczanie proroków przed Mahometem zostało, ich zdaniem, zniekształcone i zapisane z błędami. Koran podaje, że chrześcijanie, którzy żyli przed Mahometem zostaną zbawieni. Wychwala także bogobojność, mądrość i skromność chrześcijan mówiąc, że są oni bliscy bogu. Warto nadmienić, że chrześcijanomuzułmanie (a przynajmniej ich liderzy) to w większości ludzie wychowani właśnie w islamie.

Podobieństwa, wspólne poglądy i wzajemne wpływy można by mnożyć, ale tego robić nie będziemy. Nie chodzi o tradycyjny brak miejsca, ale o to, że trop ten, choć kuszący, donikąd nas nie zaprowadzi. Nie jest jednak przypadkiem, że doktrynalne podobieństwa nasuwają się automatycznie gdy próbujemy tłumaczyć ruchy żeniące chrześcijaństwo z islamem. Jest to w dużej mierze pokłosie “naszego” modelu religii, który zasadza się na założeniu, że religie to przede wszystkim spójne i różniące się od siebie doktryny, a bycie wyznawcą to właśnie wiara w “swoją” i brak wiary w “obcą”. Problem w tym, że z badań nad Christlamem i wywiadów z jego wyznawcami oraz liderami wynika, że mają oni raczej mgliste pojęcie o doktrynie dwóch religii, które łączą w swoich ruchach. Kwestii doktryny praktycznie nie porusza się na nabożeństwach i innych formach spotkań tych wspólnot. Tela Tella, założyciel Ifeoluwa, najstarszej wspólnoty chrześcijanoislamskiej, otwarcie przyznaje, że nie ma za bardzo pojęcia o teologii i nie ma żadnego zamiaru się zajmować.

Nie trzeba zaraz wyprawiać się do Afryki żeby zobaczyć, że bycie wyznawcą jakiejś religii niekoniecznie równa się wierze w jej doktrynę. Można o wiele łatwiej - na przykład usiąść przy niedzielnym stole z katolicką rodziną i zapytać ich w co wierzą. Szybko okazać się, że babcia Stefcia nie wierzy w autorytet papieża (żadnego poza Janem Pawłem II), wujek Janek uważa, że komunia to tylko symbol, a liberalna ciocia Agnieszka doda, że nie ma piekła. Tata dorzuci, że skoro bóg jest tylko jeden to żaden Jezus ani Święty Duch nie mogą nim być, bo to przecież w ogóle nie miałoby sensu. Mama zaś dopowie, że jest katoliczką, ale nie chodzi do kościoła, bo bóg jest przecież wszędzie. Żeby zobaczyć, że nie są to czcze wymysły na potrzeby wpisu zerknijcie sobie na badanie CBOS z 2015 roku pt. “Kanon Wiary Polaków”.

Nasz kraj nie jest tutaj żadnym wyjątkiem na skalę świata, a żeby się o tym przekonać można sięgnąć np. do raportu PEW Research Center o wierzeniach mieszkańców Indii, gdzie znajdziemy takie kwiatki jak ten, że 54% tamtejszych chrześcijan wierzy w prawo karmy, a prawie 40% indyjskich muzułmanów nie wierzy w istnienie raju. W polskim (ale nie tylko) przypadku religia jest bardzo często dodatkiem do tożsamości. Dla każdego, kto chociaż trochę zna moją pisaninę, stwierdzenie, że dla wielu wyznawców religia to tradycja, a doktrynę lekce sobie ważą, nie będzie niczym nowym. Rzecz jednak w tym, że Christlam nie może być etniczną tradycją, bo jest czymś nowym i jego zwolennicy są tego całkowicie świadomi. Najstarsza wspólnota, wspomniana Ifeoluwa, pojawiła się dopiero w latach 80. XX wieku. Skoro nie tradycja i nie doktryna, to co?

Z badań nad chrześcijanoislamskimi wspólnotami wynika, że zamiast wywodów o tym jak pogodzić chrześcijańskie wierzenie X z islamskim wierzeniem Y zajmują się one głównie tematami praktyki religijnej i życia codziennego. Uczą jak się modlić i co robić żeby bóg wysłuchał próśb. Dorzucają od czasu do czasu umoralniające kazania, ale w tym temacie są bardzo standardowi. Czemu tak robią? Dlatego, że tego szukają ich wierni. Nie umieściłem w tekście ustępów o przemianach społecznych w Nigerii aby wyjść na oczytanego światowca, ale po to żeby łatwiej było zrozumieć ich religijne konsekwencje. Wielu Nigeryjczyków boryka się z problemami i dla tych właśnie problemów szuka rozwiązania. Klasy niższe, acz aspirujące, z których przedstawicieli wywodzi się większość chrześcijanomuzułmanów, nie mają ani chęci ani potrzeby rozkminiania tego czy bóg jest jeden sam w sobie czy jeden, ale w trzech osobach. Oczekują wyjścia z biedy, bezrobocia, niskiej pozycji społecznej, redukcji lęku, uleczenia depresji, znalezienia partnera czy uzdrowienia z choroby ciała.

W poszukiwaniu rozwiązań ludzie odwiedzają kościoły, lekarzy, zielarzy, meczety, wróżki marabutów i szamanów. Z wywiadów z wyznawcami chrześcijanoislamu wynika, że wielu z nich przeszło przez kilka innych wspólnot religijnych zanim związało się z obecną wspólnotą. Na pytanie czemu zdecydowali się w niej pozostać zazwyczaj padały rozbrajająco szczere odpowiedzi, że to dlatego, że modlitwy i rytuały tej grupy okazały się skuteczne. Pan X nie ma już klasterowych bólów głowy, pani Y zaszła w ciążę, absolwent Z otrzymał długo wyczekiwany kredyt na założenie sklepu, a paskudny kryzys rodzinny u studenki Q został zażegnany. Co więcej - część chrześcijanomuzułmanów nadal bierze udział w życiu swoich starych wspólnot i identyfikuje się z nimi. Nie brakuje osób które chodzą zarówno do meczetu czy kościoła jak i na obrzędy Oke Tude (największa grupa chrześcijanoislamska). Gdy ich zapytać czemu to robią, odpowiadają, że dzięki temu istnieje większa szansa, że bóg ich wysłucha i rozwiąże ich problemy/spełni życzenia.

Poszukiwanie najskuteczniejszych metod rozwiązywania problemów i ogarniania życia jest zresztą głównym powodem powstania chrześcijanoislamu. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest to oddolna odpowiedź ludzi na konflikt religijny, który rozdziera kraj. Zdaniem badaczy, nie jest to jednak cała prawda. Oczywiście nawoływania do życia w pokoju i mówienie o jedności “dzieci Abrahama” są częste, ale tak się składa, że wspólnoty chrześcijanoislamskie działają, jako się rzekło, w Jorubalandzie, który nie jest i nie był targany konfliktami religijnymi tak jak inne części kraju. Nie jest to także próba synkretyzmu rozumianego jako tworzenie nowej doktryny z elementów dwóch lub więcej innych systemów wierzeń (jak już wspomniałem, trudem pisania doktrynalnych ksiąg nikt się tam nie zajmuje). Zdaniem badaczy Christlam polega na mieszaniu praktyk w celu… zwiększenia ich skuteczności. W Jorubalandzie, z racji mieszanki religijnej, prawie każdy zna zarówno muzułmanów jak i chrześcijan twierdzących, że bóg pomógł im przez wzgląd na modlitwy i czynności w stylu pielgrzymek czy postów. Czy nie jest zatem logicznym wnioskiem, że warto robić to co oni? I, dla zwiększenia szansy na boską interwencję, czerpać z obydwu zestawów?

Podejście chrześcijanomuzułmanów do religii jest więc bardzo praktyczne. I nie jest to żaden wyjątek. Dokładnie z tego samego powodu triumfy w Nigerii święci pentekostalizm ze swoją ewangelią sukcesu. I z tego też powodu jest on kopiowany zarówno przez inne kościoły jak i ruchy muzułmańskie. Nie tylko tam zresztą, bo jest to zjawisko globalne. Pentekostalizacja religii, zwłaszcza w krajach tak zwanego Trzeciego Świata, jest często tłumaczona właśnie w ten sposób - jako powrót do pierwotnych form wiary gdzie nacisk kładziono na skuteczność rytuału (albo innej czynności) w celu uzyskaniu korzyści dla wykonujących go. Powszechnie przyjmuje się, że przez miażdżącą większość ludzkiej historii i dla miażdżącej większości ludzi religia była właśnie czymś w rodzaju zawierania kontraktów z bóstwami, które za określone czynności powinny się w jakiś sposób odwdzięczyć. Ten sposób myślenia zgrabnie zawiera się w formule “do ut des” czyli “daję abyś dał”. I tenże sposób myślenia przełożył się całkiem skutecznie także formy religii, które oficjalnie głosiły inny model.

Nie powinno to dziwić. Jak w tym dowcipie odwracającym odwieczne pytania o to czy istnieje życie po śmierci na takie, które każe zastanowić się czy czy istnieje jakieś życie także przed nią. I każdy sposób żeby pożyć zanim się umrze jest wart rozważenia i wypróbowania.

↑ Przewiń na górę
andrzej

Religioznawca z zamiłowania, w chwilach wolnych od czytania i zastanawiania się nad fenomenem wiary religijnej pracuje jako QA. Pisze głównie o historii religii i wierzeń.

Źródła

 ► Janson Marloes, "Unity through Diversity - A case study of Christlam in Lagos" w "Africa - Journal of the International African Institute", vol 86 (4)

 ► CBOS, Kanon Wiary Polaków ► Pew Research Center, Religion in India - Tolerance and Segregation
Przypisy

*. religie uważające, że czczą bóstwo które zawarło przymierze z żydowskim patriarchą, Abrahamem.

**. pentekostalizm to wyznanie podkreślające żywą obecność i działanie Świętego Ducha wśród chrześcijan. W Polsce często używa się określenia "zielonoświątkowcy". Warto zaznaczyć, że wpływy pentekostalne wykraczają dalece poza kościoły, które używają tego miana i są obecne w wielu innych wyznaniach.

***. subordynacjonizm to zbiorcza nazwa na starożytne chrześcijańskie wyznania, które odrzucały trynitaryzm.

****. to nie żart - muzułmanie (przynajmniej w głównym nurcie) wierzą w pojawienie się Antychrysta na końcu czasów.

Udostępnij: