Odcinek 90,

w którym przechodzimy przez wszystkie nurty chrześcijaństwa, a kończymy jako najpopularniejsza cerkiew w Burundi.
Wnętrze jednej z ewangelikalnych cerkwii.
Opublikowany 23-04-2024 przez andrzej

Jeśli mieliście okazję studiować, to pewnie kojarzycie istnienie tak zwanych duszpasterstw akademickich. No, wiecie - msze studenckie, uśmiechnięci księża, gitarka i powtarzanie jak zły jest seks przedmałżeński. W USA także istnieje coś takiego, ale jako że jest to państwo wielowyznaniowe, to każda denominacja ma swoje grupy dla studentów i pracowników uczelni (tak, około 1% Polaków należy do innych wyznań, ale to kropla w katolickim morzu). Wśród tych denominacji są też te ewangelikalne, których model religijności różni się dość mocno od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. U nas religia (konkretniej - wyznanie katolickie) jest zazwyczaj kwestią tradycji, dodatkiem do tożsamości narodowej. W USA oczywiście również nie brakuje osób, którym to podejście jest bliskie, ale klimat religijny jest tam średnio gorętszy. Ewangelikalizm jest zaś w czubie wyznań stawiających na indywidualne zaangażowanie, znajomość Biblii, znajomość doktryny i wierność tejże, ewangelizację czy coś, co można przetłumaczyć jako “dawanie świadectwa”, a co znaczy “manifestowanie swojej wiary w wielu aspektach codziennego życia”.

To wszystko mocno widać na uczelniach, gdzie prężnie działają duszpasterstwa studenckie. Są one nastawione nie tylko na “przekonywanie przekonanych”, ale też na przyciąganie nowych wiernych. Jedną z wielu organizacji, które szerzą ewangelikalne chrześcijaństwo na uczelniach, jest Krucjata Kampusowa dla Chrystusa (Campus Crusade for Christ - CCC). Początki tego ruchu sięgają słonecznej Kalifornii lat 50. XX wieku i są związane z osobami Billa i Vonette Bright. W 1951 roku to właśnie oni wystartowali z Krucjatą na University of California, Los Angeles. Szybko zyskali posłuch wśród części studentów, a rok później mieli już ok. 250 stałych członków. Z upływem czasu CCC zaczęła ulegać profesjonalizacji, zatrudniać ludzi na etat, wynajmować biura, tworzyć programy misyjne i formacyjne itd. Ruch miał orientację konserwatywną i wpisywał się w silny wówczas antykomunistyczny nurt ewangelikalizmu. Co ciekawe, nie było im po drodze ze świecącym triumfy pentekostalizmem*, który był tak popularny, że przenikał wówczas do innych kościołów i wyznań - także ewangelikalnych.

Brightowie uznawali oczywiście Świętego Ducha jako tego, który inspiruje chrześcijan, ale nie zgadzali się, że mówienie językami, przepowiadanie przyszłości (prorokowanie) czy spektakularne uzdrowienia są autentycznymi manifestacjami Trzeciej Osoby Świętej Trójcy. CCC opowiadała się za cesacjonizmem**. Mimo że poglądy reprezentowane przez Brightów nie były tak trendy, to jednak udało im się zbudować ruch, który rozprzestrzenił się na teren całego kraju. Mottem CCC było “wygraj na kampusie dzisiaj, aby jutro wygrać świat”, ale z tym wygrywaniem były pewne problemy. Tysiące studentów interesowało się przesłaniem ruchu, ale koniec końców przegrywał on albo z obojętnością, albo wpływami kontrkultury lat 60. i 70. XX wieku. Wartości i przesłanie tej ostatniej kłóciły się dość znacząco z tym, co ewangelikałowie uważali za chrześcijańskie normy. Było to mocno frustrujące dla jednego z pastorów Krucjaty, niejakiego Petera Gillquista. Uważał on, że skoro wielu ludzi jest zainteresowanych przesłaniem o Jezusie, ale niedużo osób na poważnie angażuje się w CCC (większość ludzi odpadała od ruchu i zwracała się ku “zwykłemu” życiu, a nawet, o zgrozo!, wspomnianej kontrkulturze) to znaczy, że coś musi być nie tak z samymi założeniami. W 1968 roku uznał, że dalsza posługa nie ma sensu i zrezygnował.

Nie był on osamotniony w tych rozkminach. Wtórowali mu inni pastorzy Krucjaty, w tym znajdujący się wysoko w hierarchii ruchu, np. Jon Braun czy Gordon Walker. Po wstępnych rozmowach doszli do wniosku, że problem leży w charakterze CCC, który sprawia, że większość ludzi po krótkim okresie zaangażowania wraca do starych nawyków. Pastorzy uważali zaś, że prawdziwa konwersja to ta, która przynosi trwałą zmianę w życiu. Aby była ona możliwa, wierny musi mieć dobre otoczenie, które ułatwi mu wytrwanie w decyzji o poświęceniu życia Jezusowi. I właśnie takie otoczenie chcieli zapewnić swoim trzódkom. Jak to zrobić? Nasi pastorzy doszli do wniosku, że nie ma co wymyślać koła od nowa, bo takie społeczności już kiedyś zaistniały - inaczej chrześcijaństwo nie przetrwałoby przecież do XX wieku. Postanowili zatem zidentyfikować, co stało za sukcesem pierwszych wspólnot i skopiować dobre rozwiązania. W tym celu w 1968 roku stworzyli grupę zadaniową, która miała zbadać wspólnoty opisane w Nowym Testamencie i w opracowaniach o pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Dodajmy, że nie byli osamotnieni swoich w rozkminach - wiele podobnych im grup dochodziło do wniosku, że coś jest nie tak ze współczesnymi wyznaniami i należy wrócić do korzeni, aby to zmienić. Pogląd ten określa się powszechnie jako restoracjonizm.

Wyznania chrześcijańskie można klasyfikować na kilka sposobów, a według jednej z tych klasyfikacji wyróżniamy nastepujące grupy: historyczne (katolickie, prawosławne miafizyckie, nestoriańskie***) - czyli takie, które mają ciągłość od pierwszych wieków i uważają, że są tym kościołem, który założyli apostołowie. Kolejne są wyznania reformowane, które uważają, że historyczne kościoły uległy z czasem degeneracji - stąd właśnie potrzeba reformacji, która oczyściła je z błędów. Restoracjoniści zaś to trzecia grupa, która, w uproszczeniu, uważa, że w przeszłości doszło do “Wielkiej Apostazji”. Miała ona polegać na zaparciu się pierwotnego przesłania Jezusa i Apostołów w wykonaniu liderów historycznych wspólnot. Zazwyczaj wskazuje się okres, gdy Cesarstwo Rzymskie formuje państwowy kościół, arbitralnie popierając jedne partie teologiczne i siłowo zwalczając inne. Według restoracjonistów doszło wówczas do zdrady, która polegała na tym, że część liderów kościoła dogadała się z władzami rzymskimi żeby zmienić nauczanie na bardziej zgodne z celami i interesami państwa w zamian za wysoką pozycję, pieniądze i przywileje. Z tej wizji dziejów wynika, że nie ma czego reformować - jedyną opcją jest odrestaurowanie kościoła z czasów Nowego Testamentu.

Podobny pogląd przyjęli początkowo ludzie skupieni wokół Gillquista, którzy szukali przepisu na prawdziwy kościół w Ewangeliach i pismach wczesnochrześcijańskich, np. w pracach Justyna Męczennika. To, co tam znaleźli, zupełnie jednak nie wpisywało się w ich dotychczasowe poglądy. Warto dodać, że nie były to dwutygodniowe lektury - na studia poświęcono kilka lat. Efektem tych kilku lat dociekań była seria spotkań, które odbyły się w 1975 roku, gdzie poszczególne osoby dzieliły się efektami swoich prac, wygłaszając referaty poświęcone konkretnym zagadnieniom. Niespodziewanie doprowadziło to do kłótni. Już pierwszy raport o obrzędowości starożytnych wspólnot autorstwa Jacka Sparka wywołał ostry spór, bo wynikało z niego, że chrześcijanie bardzo szybko wprowadzili coś na kształt liturgii, a ich spotkania odbywały się w zorganizowanej i zrytualizowanej formie. Kolejne kontrowersje wywołał referat o wczesnym dużym znaczeniu biskupów i szybkim pojawieniu się podziału na kler i laikat wśród chrześcijan.

Rewelacje te początkowo budziły sprzeciw, bo kłóciły się z przekonaniami pastorów, ale w miarę studiowania opasłych woluminów poglądy i wizja zaczęły się zmieniać. W wyniku tego doszło do przejścia z obozu restoracjonistów do reformatorów. W 1975 roku założyli więc Zakon Apostolski Nowego Przymierza (New Covenant Apostolic Order - NCAO), który był inspirowany Ruchem Pasterskim. Ten z kolei był pomyślany jako rozwiązanie problemów, które wielu ewangelikałów widziało w swoich wspólnotach. Wewnętrzni krytycy tego nurtu uważali często, że robi on szum i wzbudza silne emocje prowadzące ludzi do decyzji o “poświęceniu się” Jezusowi. Intensywne emocje mają jednak to do siebie, że są niemożliwe do utrzymania na dłuższą metę. Wiele osób krótko po tym, jak “wybiera Jezusa”, albo odpada od swojej wspólnoty, albo ogranicza swoją aktywność do zupełnego minimum, wracając do “pogańskiego” życia. Ruch Pasterski, aby utrwalić zmiany, proponował tworzenie grup ludzi, którzy byli bardzo mocno związani ze sobą i religijnymi przywódcami. Może aż za mocno. W niektórych spośród tych wspólnot liderzy decydowali za wiernych w kwestiach bardzo prywatnych i dla większości społeczeństwa mających niewiele wspólnego z religią.

NCAO według własnych założeń nie miała być stacją końcową, odrodzonym kościołem, a raczej przystankiem na drodze do celu, grupą dedykowaną znalezieniu i odtworzeniu pierwotnego, nowotestamentowego chrześcijaństwa. Nie był to jednak klub moli książkowych - jego przywódcy byli doświadczonymi i charyzmatycznymi pastorami, mieli swoich wiernych, z których wielu ewoluowało w wierzeniach i poglądach razem z liderami. Niektórzy odpadali po drodze, bo nie zgadzali się z kierunkiem, w jakim to wszystko szło, ale w ich miejsce przychodzili nowi. Bycie w procesie poszukiwań nie przeszkadzało bynajmniej w działalności misyjnej - w pewnym momencie liczba wiernych ustabilizowała się w okolicach 2200 stałych i aktywnych członków. Ci z nich, którzy prowadzili prace badawcze w celu znalezienia historycznego kościoła, dzielili się efektami nie tylko z resztą wspólnoty, ale także szerszą publiką - przy parafii w Isla Vista założono akademię, która na bieżąco publikowała artykuły w tym temacie.

Szukanie właściwego kościoła nie było jedynym zajęciem członków NCAO. W jego skład wchodziły zorganizowane parafie (część miała budynki dedykowane kultowi religijnemu, część spotykała się w domach członków), które regularnie odprawiały nabożeństwa według liturgii rekonstruowanych przez przywódzców. Szybko pojawił się i umocnił podział na “starszych” i resztę wiernych. To jednak nie znaczy, że ta druga grupa miała taryfę ulgową, jeśli chodzi o praktykowanie religii. Wprost przeciwnie, od “laikatu” wymagano wiele - nie tylko uczestnictwa w cotygodniowej liturgii, ale także dużego zaangażowania w życie parafii. Niektórzy wierni uważali, że oczekuje się od nich za dużo, bo starsi nie zajmowali się tylko modlitwami i kazaniami, ale na modłę Ruchu Pasterskiego uważali, że mają prawo ingerować w życie prywatne parafian. Tego rodzaju aktywność prowadziła do konfliktów, z których część kończyła się odejściami czy skandalami w ogólnokrajowych mediach. Pojawiły się także zarzuty o bycie sektą****.

Konflikt między członkami NCAO w kwestii tego, czy starsi mogą dyscyplinować wiernych w sprawach prywatnych, był ostry. Zwolennicy dużej władzy starszyzny argumentowali, że przecież dokładnie tak się rzeczy miały w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Pierwsze wspólnoty były nimi nie tylko z nazwy - ludzie naprawdę żyli razem, a ci, którzy pełnili ważniejsze role, nie ograniczali się do bycia „wujkami dobra rada” - mieli realny wpływ na codzienność członków kongregacji w sprawach takich jak praca, małżeństwo, kontakty towarzyskie, edukacja, rodzina itd. Skoro celem NCAO jest próba odtworzenia kościoła pierwszych wieków, to trzeba się liczyć z tym, że będzie jak w pierwszych wiekach. Jak się komuś nie podoba, to może wrócić do wyznania, gdzie od wiernych nie wymaga się niczego albo wymaga się bardzo mało. Dodam tylko, że niektóre z tych spraw były naprawdę grube. Starsi NCAO potrafili np. kazać nowemu członkowi rozwieść się, bo żona nie chciała pójść w ślady małżonka i, razem z ich wspólnymi dziećmi, zostawała w starej denominacji.

Z biegiem czasu i przeczytanych opracowań historycznych NCAO zaczęło teologicznie zbliżać się do historycznych wyznań. Przyjęto między innymi pogląd o istotności sukcesji apostolskiej, który był jednak rozumiany inaczej niż tradycyjnie - Gillquist i jego ludzie uznali, że aby można było mówić o ważnej sukcesji, nie trzeba wcale wykazywać święceń od danego biskupa aż do apostołów - wystarczy, że dany biskup żyje cnotliwie. Pozostawała jeszcze kwestia ustalenia tego, które z historycznych wyznań jest najbliższe pierwotnego kościoła, a co za tym idzie, powinno być punktem odniesienia dla członków NCAO. W celu znalezienia odpowiedzi na te pytania, pastorzy zaczęli badać kontrowersje poruszane na soborach powszechnych. W sporze miafizytyzm vs diofizytyzm***** NCAO wybrało bramkę numer dwa, odrzucając Koptów, Ormian i Jakobitów******. Jeśli chodzi o spór z Nestoriuszem, to stanęli po stronie jego przeciwników, wykluczając tym samym Kościół Wschodu*******. Opcje zawężyły się więc do prawosławia i katolicyzmu. Tutaj ostatecznie za prawilniejszą uznano Cerkiew - eks pastorzy stwierdzili, że filioque******** było niedopuszczalną modyfikacją oryginalnego wyznania wiary oraz odrzucili roszczenia biskupów Rzymu do supremacji jako niehistoryczne.

Te wnioski nie dotyczyły jednak tylko spisanej doktryny - NCAO zaczęło przekształcać się w tradycyjnie rozumiany kościół. Sformalizowano liturgię, zaczęto nauczać o prawdziwej obecności Jezusa w komunii (jak prawosławni, bez wiary w transsubstancjację*********), układać hymny i tym podobne. Byłbym zapomniał - w 1979 liderzy NCAO zebrali się i wyświęcili na biskupów, powołując do życia Ewangelikalną Cerkiew Prawosławą (Evangelical Orthodox Church - EOC). Tak, to nie żart. Intuicyjnie może wydawać się, że są to bardzo odległe od siebie wyznania, ale nasi bohaterowie uznali, że połączenie tych dwóch tradycji daje kościół najbardziej zbliżony do tego, który widzieli na kartach Biblii i opracowań historycznych. W prawosławiu doceniali dogmatykę i eklezjologię, a w ewangelikalizmie zapał misyjny i nacisk na wcielanie doktryny w życie codzienne. Według ich planu cerkiew ewangelikalna miała być synkretycznym kościołem łączącym najlepsze cechy obydwu wyznań.

EOC miał kilka praktyk, które szokowały prawosławnych. Na przykład komunii udzielano pod postacią jakichkolwiek wypieków - zdarzały się muffinki czy bajgle. Komunii często nie spożywano w trakcie liturgii, ale zabierano ją do domu i dzielono się potem ze znajomymi i rodziną. Największym problemem nowego wyznania nie były jednak liturgiczne faux pass, a wychodzące na światło dzienne skandale. EOC dorobił się dedykowanego dziennikarza, który dzielił się historiami o nadużyciach w ewangelikalnej cerkwi. Niektóre z tych historii świadczą o obsesji kontroli, jaką mieli liderzy. Ron Zell, człowiek odpowiedzialny za oprawę muzyczną w jednej z kalifornijskich parafii, poprosił o urlop, a gdy mu odmówiono, zwrócił się z prośbą do biskupa. Z tego powodu wytoczono mu proces przed wewnętrznym sądem, ekskomunikowano go wraz z żoną i dziećmi, a pozostałym wiernym zakazano wszelkich form kontaktu. Tego typu afer było więcej, a ludzi potrafiono wydalić ze wspólnoty za byle przewinę. Warto nadmienić, że w przypadku mocno zżytych grup kara izolacji jest bardzo bolesna. Na wszelkie zarzuty o autorytaryzm biskupi odpowiadali, że tak być musi, bo tylko w kościele jest bóg i kto się kościoła nie słucha, ten nie służy bogu, a sami wiecie komu.

EOC uważał, że jest jednym z wielu prawosławnych kościołów. Skoro Polacy, Grecy czy Rosjanie mogą mieć swoje, to czemu nie Amerykanie z ewangelikalnymi korzeniami? Liderzy szukali porozumienia z kanonicznymi (to jest powszechnie uznawanymi) cerkwiami prawosławnymi działającymi na terenie USA. Nie traktowano ich jednak poważnie i absolutnie nie uznawano za prawosławnych. Skandalizujące historie i autorytarne podejście na pewno nie pomagały. Z upływem czasu biskupi EOC doszli do wniosku, że chcą stać się częścią którejś z uznanych cerkwi. Odbili się od OCA (Amerykański Kościół Prawosławny), GOARCH (Grecka Cerkiew w USA) i ROCOR (Rosyjska Cerkiew poza granicami Rosji). Z Grekami udało im się nawet udać do Stambułu, gdzie obiecano im błogosławieństwo od patriarchy, ale w ostatniej chwili zostało to storpedowane przez zachowawczą frakcję biskupów i polityków greckich, którzy bali się, że EOC to radykałowie, którzy będą robili zły PR prawosławiu i Grekom. W końcu udało im się dogadać z Antiocheńską Cerkwią w USA i w 1986 roku miażdżąca większość członków EOC została przyjęta w jej struktury.

Antiocheński metropolita Filip, który dał zielone światło dla przyłączenia EOC, miał pomysł na nowych wiernych. Wykoncypował sobie, że Gillquist i jego ziomkowie staną się osobnym “oddziałem” w ramach jego metropolii i będą odpowiedzialni za misje. Nie był to głupi pomysł - konwertyci mieli ewangelikalne korzenie i byli lokalsami, a więc mieli dużo lepsze zrozumienie religijnych potrzeb i gustów Amerykanów niż Arabowie z Bliskiego Wschodu. Tak też się stało - byłych członków EOC zorganizowano w Antiocheńską Prawosławną Misję Ewangelizacyjną (Antiochian Evangelical Orthodox Mission - AEOM), która opracowała między innymi specjalny program studiów biblijnych dla potencjalnych konwertytów i katechumenów**********, znaną jako Orthodox Bible Study. Dla tego celu opracowali specjalne edycje Biblii z przypisami interpretującymi tekst na modłę prawosławną. Stworzyli też stację nadawczą z pogadankami na tematy wszelakie, wydawnictwo z wieloma książkami apologetycznymi i misyjnymi. W późniejszych czasach ci sami ludzie ogarnęli też serwisy internetowe, blogi, kanały na YouTube etc.

Chyba zadziałało, bo w danych cytowanych przez The Baltimore Sun czy New York Timesa około 70% z 75k wiernych Antiocheńskiej Cerkwi w USA to ludzie, którzy nie urodzili się w prawosławnych rodzinach. EOC chyba faktycznie ma jakieś konwersyjne supermoce. Dwa akapity wcześniej napisałem, że “miażdżąca większość” członków EOC przyłączyła się do kanonicznej cerkwii. Mniejszość, konkretniej 5 parafii, pozostała przy macierzystym kościele. Nie dlatego, że odrzucali prawosławie, ale dlatego, że stali na stanowisku, że oni już są prawosławni (z ewangelikalnym sznytem) i nie potrzebują pieczęci jakichś patriarchów czy metropolitów do potwierdzenia tego faktu. Obawiali się ponadto, że włączenie ich w ramy kanonicznego prawosławia może skutkować koniecznością natychmiastowego lub stopniowego odejścia od tradycji ewangelikalnych, które były dla nich bardzo cenne. Z tego powodu podziękowali swoim niedawnym współwyznawcom za współpracę i postanowili kontynuować na własną rękę.

Mimo szczupłych sił przetrwali. Po prawie czterdziestu latach od “schizmy” nadal posiadają pięć parafii w Starym Świecie - trzy w USA i po jednej w Kanadzie oraz Szwecji. Wzięli się jednak na serio za misje w Afryce i tutaj odnieśli oszałamiający sukces jak na tak małe wyznanie. W Burundi mają obecnie ponad 120 parafii na terenie całego kraju. Ponadto są aktywni w Ugandzie, gdzie według ich własnych deklaracji mają ponad trzy tysiące wiernych. Warto jednak nadmienić, że działają w tym kraju dopiero od 2016 roku. Nieco ponad pół tysiąca ewangelikalnych prawosławnych żyje także w Kongo (tym większym), a od 2015 roku prowadzone są także misje na terenie Kenii, gdzie obecnie funkcjonuje pięć parafii EOC. Perspektywy na przyszłość tej unikalnej, synkretycznej cerkwi nie są więc wcale gorsze (a może i lepsze) niż dla Aniocheńczyków w Stanach Zjednoczonych.

↑ Przewiń na górę
andrzej

Religioznawca z zamiłowania, w chwilach wolnych od czytania i zastanawiania się nad fenomenem wiary religijnej pracuje jako QA. Pisze głównie o historii religii i wierzeń.

Źródła

 ► Herbel Oliver, "The Conversion of Fr. Peter Gillquist and the EOC to the Orthodox Church" w "Turning To Tradition - Converts and the Making of an American Orthodox Church"

 ► History of the EOC z oficjalnej strony wyznania
Przypisy

*. w skrócie i uproszczeniu - nurt protestantyzmu kładący duży nacisk na spontaniczne i ekstatyczne przeżycia religijne, których wierni mają doświadczać dzięki darom Świętego Ducha. Jeśli widzieliście kiedyś filmik, na którym chrześcijanie tańczą, wiją się, krzyczą, płaczą, przewracają się etc., to właśnie jest pentekostalizm. Stał się on tak popularny, że wpłynął na inne wyznania chrześcijańskie, które zaczęły na masową skalę kopiować styl jego nabożeństw. Pentekostalizacja ma miejsce także w Kościele Katolickim, konkretniej w tzw. Ruchu Odnowy w Duchu Świętym.

**. w skrócie i uproszczeniu - pogląd głoszący, że wielkie i spektakularne cuda były powszechne w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, a potem zanikły. Na przykład dlatego że dzisiaj nie są już potrzebne dla wzbudzania wiary.

***. tak naprawdę wszystkie te kościoły uważają się zarówno za “katolickie” (tj. powszechne) i “prawosławne” (tj. posiadające poprawne nauczanie). Wymienione nazwy są używane tylko zwyczajowo, aby od razu było jasne, o jakim kościele mowa. Miafizytów określa się często monofizytami, co jest jednak nieprawdą i dziedzictwem polemik teologicznych autorów katolickich/ prawosławnych, którzy nie byli zainteresowani rzeczową dyskusją, a obsmarowaniem adwersarzy. Podobnie jest z “nestoriańskim” Kościołem Wschodu, który odcina się od tej łatki i uważa, że jego teologia nie jest oparta na nauczaniu Nestoriusza. Bardziej współcześni badacze (np. Baum) wskazują, że doktryna tego kościoła jest oparta głównie na nauczaniu Teodora z Mopsuestii.

****. w USA używa się słowa “cult” (dosłownie - kult) w takim znaczeniu, jak w języku polskim używamy słowa sekta. Słowo “sect” jest tam rozumiane zgodnie z pierwotnym znaczeniem, tj. jako odłam. W tym rozumieniu katolicyzm, prawosławie czy miafizytyzm także są sektami.

*****. spór dotyczący natury Chrystusa. Diofizytami są katolicy i prawosławni. Komunia miafizycka obejmuje ortodoksyjne kościoły ormiańskie, koptyjskie i syriackie.

******. jakobici to zwyczajowa nazwa Syriackiego Kościoła Ortodoksyjnego (zwanego także kościołem zachodniosyriackim). Współcześnie jest uważana za obraźliwą, a jej autorami byli diofizyccy polemiści, którzy chcieli przedstawić ten ruch jako “wymyślony” przez Jakuba Baraduesza, który w VIII wieku organizował miafizytów w Syrii.

*******. Kościół Wschodu to nazwa wyznania, które zwyczajowo określa się mianem "nestoriańskiego".

********. filioque - tj. “i od Syna” - wtręt dodany do wyznania wiary ustalonego przez sobory w Nicei i Konstantynopolu przez kościół łaciński (który my znamy jako katolicki). Chodzi tutaj o procesję (pochodzenie) Świętego Ducha. Sobory ekumeniczne przyjęły, że pochodzi on od Boga Ojca, a kościół łaciński dodał, że także od Syna. Co ciekawe, wschodnie kościoły katolickie często pomijają “filioque” w swoich tekstach religijnych i liturgiach.

*********. transsubstancjacja to oficjalne katolickie nauczanie tłumaczące, na czym polega obecność Jezusa w komunii - tj. że chleb i wino dosłownie zmieniają się w ciało i krew Jezusa, ale tylko w warstwie esencji (pojęcie z zakresu filozofii). Fizycznie przemiana ta jest zatem niemożliwa do wykrycia. Prawosławie nie ma takiego nauczania - przyjmuje, że skoro Jezus powiedział, że jest obecny w komunii, to jest w niej obecny. Jak to się dzieje? Nie wiadomo.

**********. katechumen to osoba odbierająca nauki religijne w celu dołączenia do danej wspólnoty.

Udostępnij: