Odcinek 73,
w którym sprawdzamy czy natura nie znosi próżni.
Znacie to powiedzonko? Niegdyś szafowano nim tak chętnie, że stało się ono memem. Ale wytłumaczmy o co chodzi. Kraje tzw. Zachodu przeszły proces nazywany sekularyzacją. Po polsku oznacza wprowadzenie rozdziału między państwo a religię, a po angielsku, dodatkowo, osłabienie postaw i poglądów religijnych w społeczeństwie (po naszemu “laicyzacja”). Chrześcijańskie kościoły utraciły przemożne wpływy na zachodnie państwa i społeczeństwa. Zbiegło się to w czasie z pojawieniem się licznych wspólnot imigranckich, z których część wywodzi/ła się z krajów tradycyjnie muzułmańskich. Obserwatorzy wychodzący z założenia, że “ludzie muszą w coś wierzyć” uznali, że islam zastąpi chrześcijaństwo.
Natura nie znosi próżni - przestaniemy wierzyć w chrześcijaństwo, które no owszem, ma jakieś tam niedociągnięcia i wady, to przyjdzie islam i dopiero zobaczymy. Tekst ten stał się wytrychem, którym posługiwano się przy niemal każdej próbie krytyki chrześcijańskich wierzeń czy postępowania kościołów. Zwrot podłapali nawet niektórzy niewierzący kupując narrację, że może i chrześcijaństwo ma wady, ale islam to jest znacznie gorszy. Zamiast rozstrzygać kto jest zły a kto gorszy, chciałbym się zająć przestudiowaniem przypadku jednego z nielicznych państw świata, które zostało zaprojektowane jako sekularne i zobaczyć czy rzeczywiście “natura nie zniosła próżni” i czy kraj ten zamienił się w kalifat.
Mowa o Urugwaju. W epoce kolonialnej tereny wchodzące w skład tego państwa były, wybaczcie określenie, zadupiem. Rdzenni mieszkańcy długo stawiali zaciekły opór kolonizatorom, a oni nie byli jakoś szczególnie zmotywowani, bo nie znaleźli tu wartych uwagi bogactw. Nawet gdy już ujarzmiono i wytępiono tubylców, to zasiedlenie szło opornie. O region spierali się Portugalczycy i Hiszpanie. Po co mieszkać w strefie potencjalnej wojny? Większy ruch ludności z Europy zaczął się dopiero w XVIII wieku. Miało to swoje religijne konsekwencje - z powodu małej ilości wiernych, kolonialny Kościół nie stworzył rozbudowanej sieci parafii. Przez lata nie było też lokalnej hierarchii, a Urugwaj podlegał pod diecezję Buenos Aires.
Tereny Urugwaju były mocno skupione wokół ośrodka miejskiego w Montevideo, a interior słabo zaludniony. To także miało konsekwencje - klasa latyfundystów, którzy generalnie byli konserwatywni i klerykalni, była mniej liczna i biedniejsza niż w innych koloniach. Co więcej - część wiejskiej elity stanowili protestanci, potomkowie brytyjskich osadników. Byli oni mocno związani z miejskimi elitami Montevideo, które z kolei były liberalne. Zaczytywały się one w pracach francuskich i amerykańskich autorów. Jedną z największych zdobyczy epoki (przynajmniej tak to przedstawiali francuscy i amerykańscy pisarze) było zaś rozdzielenie państwa od kościoła, tolerancja religijna, a w konsekwencji - brak wojen z powodów wyznaniowych.
Zafascynowane oświeceniowymi ideami elity uważały, że nowoczesne państwo musi być niezależne od religii, a w swoim młodym kraju chciały ten pomysł zrealizować w praktyce. Inne pomysł mieli jednak biskupi Montevideo, od połowy XIX wieku najwyżsi rangą lokalni dostojnicy kościelni. W urugwajskim Kościele, podobnie jak w europejskim, dominowała “walka z modernizmem”. Jej zwolennikiem był sam papież, Pius IX. Zgodnie z duchem “Sylabusa błędów” (dzieło wyjaśniające czemu liberalizm jest niezgodny z katolicyzmem) urugwajski kościół sprzeciwiał się tak szatańskim pomysłom jak utworzenie świeckich szkół kontrolowanych przez rząd, wprowadzenie rozwodów czy nieuznawanie katolicyzmu za religię państwową.
Hierarchia rzuciła na front walki z liberalnymi elitami wszystkie siły wierząc, że ewentualne zwycięstwo przeciwnika oznacza koniec Kościoła i upadek wartości. Na niewiele się to jednak zdało, między innymi z powodów wymienionych wcześniej. Kościół nie był w Urugwaju tak mocno osadzony w życiu i historii ludności jak w wielu innych miejscach Ameryki Łacińskiej. Pierwszy cios nadszedł w 1861 roku, gdy rząd przejął cmentarze, argumentując, że pogrzeb jest dla wszystkich którzy go chcą, nie tylko dla tych którym pozwala kler. Doprowadziło to do ciągnących się kilka lat debat i polemik, których atmosfera była bardzo gorąca. Kler i konserwatywni katolicy twierdzili, że rząd chce tak naprawdę zniszczyć Kościół.
Gdy bitewny kurz nieco opadł, w 1877 roku rząd ogłosił sekularyzację edukacji - szkoły musiały być od tej pory świeckie. W 1879 ogłoszono, że małżeństwa religijne muszą być uprzednio rejestrowane urzędowo. Kilka lat później nakazano usunięcie wszelkich symboli religijnych z placówek publicznych, w tym szpitali. W 1907 roku zakazano powoływania się na religię w parlamentarnych ślubowaniach. Chwilę potem zmieniono wszystkie religijne nazwy świąt na świeckie. I tak Boże Narodzenie stało się na przykład Dniem Rodziny a Trzech Króli przechrzczono na Święto Dzieci. Zsekularyzowano nawet nazwy miejscowości, na przykład miasteczko Santa Isabel (Święta Izabela) przemianowano na Paso de los Toros (Przejście Byków).
W 1919 roku w życie weszła sekularna konstytucja, symbol ostatecznego triumfu wizji świeckiego państwa. Kościoły mogły działać, ale tylko w granicach prawa. Spór z kościołem, który próbował budować na myśli wypływającej z Sylabusa błędów stał się elementem urugwajskiej tożsamości narodowej. W popularnej wyobraźni dążenia kościoła były próbą budowy katolickiego państwa wyznaniowego. Tak jak niektóre kraje definiują swoją tożsamość przez pryzmat walki z np. sąsiadem, tak Urugwaj, definiował ją przez narrację o walce z kościołem przedstawionym jako mroczna siła chcąca opanować kraj i dzielić żyjących w nim ludzi ze względu na wyznanie. Antyklerykalizm stał się jednym z elementów nacjonalizmu urugwajskiego.
Może to być ciężkie do wyobrażenia dla Polaka. U nas odwołania do “wiary ojców” są w zasadzie obowiązkowe dla polityków. Mit Urugwaju jest jednak inny i mówi on o kraj równości, który jest własność narodu, samodzielnego i niezależnego od władców czy religii. Promowano równe traktowanie innych, obywatelskość i jednorodność kulturową. Urugwajski bzik na tym punkcie był tak mocny, że wszystkie budynki publiczne musiały być szare. Zdaniem Nestora Da Costy z Katolickiego Uniwersytetu Urugwajskiego, laicki nacjonalizm stał się w pewnym sensie nową religią Urugwajczyków. W domowym zaciszu mogą wierzyć w swoich bogów, ale w przestrzeni publicznej musieli “czcić” państwo i naród.
Czy to oznacza, że religia w Urugwaju umarła i zapanowała tam jakaś forma oświeceniowego komunizmu? Czy natura “nie zniosła próżni” a odwieczne prawa rządzące historią i społecznościami ludzkimi sprawiły, że Urugwaj się zislamizował/ padł ofiarą obcej agresji? Nie. Kościół, wieszczący upadek cywilizacji w wyniku wygranej armii Goga i Magoga, po jakimś czasie, przeprosił się z realiami i zaczął sobie w nich najnormalniej w świecie działać. Powstało sporo katolickich inicjatyw społecznych, naukowych i kulturowych, będących alternatywą dla państwowych. Radykalizm głoszący potrzebę budowy katolickiego państwa zdechł i ustąpił miejsca zupełnie innej formie religii, głoszonej przez nową generację duchownych.
Pogodzonych z tym, że ich kościół jest dla państwa i społeczeństwa jednym z wielu i skupionych na głoszeniu tego co uważają za prawdę oraz życiu swojej wspólnoty. Dekady działania w zgodzie z prawem, w ramach sekularnego porządku, zmieniły także nastawienie społeczeństwa. Wojownicze postawy z pierwszej połowy XX wieku ustąpiły bardziej zniuansowanym i zrelaksowanym. Symboliczną cezurą zmiany myślenia o religii, była zgoda na pozostawienie wielkiego, 30 metrowego krzyża, wzniesionego z okazji mszy papieskiej. Wielu radykalniejszych polityków i działaczy uważało, że wprost narusza on prawo zakazujące symboli religijnych w miejscach publicznych, ale większość miała inne zdanie.
Wspomniany Nestor Da Costa uważa, że urugwajski model był wręcz korzystny dla kościoła. Państwo odcięło go od wszystkich funduszy, dlatego żeby przetrwać musiał zwracać się bezpośrednio do wiernych. Feudalna struktura, w której hierarchia wykorzystuje wpływy wśród elity do zdobycia pieniędzy sprawia, że biskupi nie muszą przejmować się szeregowymi wiernymi. W Urugwaju nie było takiej możliwości na szerszą skalę. Kościół musiał więc angażować świeckich, co pozytywnie wpłynęło na ich samoidentyfikację z religią. Jeśli chodzi o dane, to Urugwajskie społeczeństwo jest podzielone mniej więcej po połowie na niereligijnych i religijnych. W ostatnich latach przewaga bezwyznaniowców zaczęła rosnąć, ale…
No właśnie - sekularni Urugwajczycy mają mniej dzieci niż religijni. Z drugiej strony część dzieci religijnych rodzin i imigrantów (są raczej religijni) się z czasem laicyzuje. Sytuacja wygląda na patową. Urugwajczykom to jednak nie przeszkadza - religia jest u nich dla chętnych. Badania pokazują też, że wielu bezwyznaniowców nie jest ateistami czy nawet agnostykami. Część tych ludzi jest jak najbardziej wierząca, ale po prostu nie identyfikuje się z żadną religią. W istnienie siły wyższej wierzy około 80% mieszkańców. Natura chyba faktycznie nie zniosła próżni, ale postanowiła ją wypełnić inaczej niż islamem, bo liczba jego wyznawców, nie przekracza tysiąca, a według innych danych może to być nawet mniej niż 500 osób.
Religioznawca z zamiłowania, w chwilach wolnych od czytania i zastanawiania się nad fenomenem wiary religijnej pracuje jako QA. Pisze głównie o historii religii i wierzeń.
► Armet Stephen, "Explaining How Uruguay Became a Religious Ghetto" w "Sociology Study" vol 8
► Da Costa Néstor, "La laicidad uruguaya" w "Archives de sciences sociales des religions" vol 146
► Da Costa Néstor, "Non-Affiliated Believers and Atheists in the Very Secular Uruguay" ► Asiain Pereira Carmen, "Religion and the Secular State - Uruguayan Report "