Odcinek 72,
w którym zadajemy kłam tezie, że wiara jest dla niewykształconych.
Obiegowa mądrość mówi, że im ludzie lepiej wykształceni tym mniejsza szansa, że będą wierzyć w religię/ nadprzyrodzone. Ojciec socjologii, Comte pisał wprost, że wiara religijna padnie w końcu ofiarą nauki i intelektu. Wtórowali mu jego następcy i nie bezpodstawnie, bo dane zebrane przez socjologów w XX wieku pokazywały spadek religijności wraz wykształceniem. Tłumaczono to na przykład tym, że w szkołach, zwłaszcza wyższych, zderzasz się z innymi sposobami myślenia, co sprawia, że zauważasz relatywność tego co brałeś za absolutną prawdę. Z czasem mniejszy wpływ mają także rodzice zmuszający do modlitwy czy nabożeństwa a większy rówieśnicy, wiecznie gotowi do imprezy. Teoria zgadzała się więc z praktyką i pogląd że szkoła zabija religię był obowiązujący.
Tymczasem badania empiryczne z początku XXI wieku w USA rzucają nieco inne światło na sprawę. Należy jednak pamiętać, że zjawiska społeczne mogą zmieniać się w czasie. Wymyślony przykład, ale dobrze oddający sedno - potrawka z kartofli może być dzisiaj domeną pracujących fizycznie biedaków, by za 50 lat stać się luksusowym smakołykiem, pożądanym przez bogaczy, bo np. uprawa ziemniaków stała się strasznie droga i będą one synonimem luksusu i wysokiego statusu. Ponadto Amerykanie to chyba najbardziej religijne społeczeństwo wśród krajów rozwiniętych, a zjawiska obecne w społeczeństwie X nie są proste do przełożenia na społeczeństwo Y. To nie fizyka czy chemia żeby woda gotowała się w 100 stopniach celsjusza, niezależnie od tego czy to Austin czy Pcim Dolny.
Z drugiej jednak strony siła oddziaływania amerykańskiej kultury jest olbrzymia. Widać to nawet po wykopie gdzie sporo materiałów wygląda jak żywcem przeklejona ze Stanów i dotyczy ichnich problemów. W okresie największych protestów BLM, człowiek nie znający Polski, a odwiedzający polskojęzyczne strony mógł mieć wrażenie, że nasz kraj przeżywa potężne problemy związane z podziałami rasowymi. Z tego powodu (obok zwykłej ciekawości) warto rzucić okiem co tam u Amerykanów słychać. Autorzy z których opracowań i badań tu korzystam uważają zaś, że słychać co następuje - o ile dla pokoleń z XX wieku można wskazać zależność "im wyższe wykształcenie tym większe odejście od religijności/ wiary", to na przełomie XX/ XXI wieku ten trend uległ znacznemu osłabieniu albo nawet zanikowi.
Ba! Pojawił się nawet odwrotny i dzisiaj to ludzie, którzy nie idą na studia mają większe szanse na porzucenie wiary. Inne badanie pokazuje, że studentów uważających, że uczelnia wzmocniła ich wiarę jest 2,7 razy więcej niż tych, którzy mają odwrotne zdanie. Kolejne badanie pokazuje, że to czy student ma dobre, średnie czy kiepskie oceny nie jest powiązane z tym czy wierzy. Nie jest więc tak, że religijni studenci to owoc “obniżenia poziomu”. Jeszcze inne badania wskazują, że wiara w istnienie siły wyższej nie zależy istotnie od poziomu wykształcenia. Edukacja ma jednak wpływ na to jak wierzą Amerykanie. Ci lepiej wykształceni częściej podają, że wierzą, że siła wyższa nie jest osobowa. Wiara w życie po śmierci zaś jest nawet nieco częstsza wraz ze wzrostem poziomu wykształcenia.
Zdaniem Philipa Schwadela nie jest to jakaś wielka niespodzianka, a wcześniejsze poglądy o edukacji zabijającej wiarę religijną wzięły się uproszczeń. Wyróżnia on pięć cech edukacji - nacisk na racjonalność i empirię, zapewnienie kwalifikacji, poszerzenie kręgu znajomości ludzi i poglądów, kwestionowanie autorytetów oraz zwiększone zaangażowanie społeczne. Jego zdaniem tylko dwa z tych czynników uderzają w religijność (i to tylko niektóre jej typy). Pierwszym jest oczywiście nacisk na racjonalność i empirię, który np. demoluje światopogląd ludzi wierzących w literalną prawdziwość starożytnych pism religijnych. Drugim jest zaś znajomość różnych ludzi, wyznających różne poglądy. To z kolei uderza w religie które są ekskluzywne (uważające, że wszyscy inni są w absolutnym błędzie).
Racjonalność i empiryzm nie uderzają jednak mocno we wszystkie wierzenia, bo większość z nich nie stoi w sprzeczności z nauką. Że to nieprawda, bo religia X to mówi Y a nauka Z? Warto tutaj dodać, że mówimy o perspektywie samych wierzących, którzy uważają, że różnica o której mowa to nie konflikt, a religia opisuje coś co jest poza nauką. Weźmy za przykład ewolucję. Wykształcony chrześcijanin powie, że opis stworzenia świata w Biblii to metafora, a Bóg tak zaprojektował wszechświat żeby w toku ewolucji pojawił się w nim człowiek. Podobnie rzecz ma się ze wspomnianym ekskluzywizmem. Wierzący, pod wpływem edukacji, raczej zmieni swoją wiarę na bardziej inkluzywną i o innej religii/ wyznaniu powie “no, to jest po prostu inna droga do tego samego celu”.
Schwadel w swoim studium pokazuje, że owszem, edukacja ma spory wpływ na to jak ludzie wierzą, ale o wiele mniejszy na to czy ludzie w ogóle wierzą. Opisuje on tendencje osób religijnych do zmieniania wyznania (albo przechodzenia do innego nurtu w ramach tego samego) pod wpływem informacji i postaw nabytych w trakcie edukacji. Dobrą ilustracją tego stanu rzeczy są na przykład konwersje wykształconych ewangelikalnych protestantów na bardziej tradycyjne denominacje. Wykształceni wierni mają także tendencję do mniejszego posłuszeństwa względem religijnych hierarchów/ pastorów i gotowości do interpretowania wierzeń “po swojemu”. To oczywiście może prowadzić do kontrowersji (czy katolik zaprzeczający prawdziwej obecności to katolik?), ale badania mierzą samoidentyfikację.
Skąd taka zmiana? Jeszcze niedawno w badaniach wychodziło, że edukacja (zwłaszcza wyższa) powoduje odejście od wiary/ zmniejszenie praktykowania. Autorzy “Souls in Transition” Uniwersytetu Oksfordzkiego oferują kilka możliwych wytłumaczeń. Organizacje wyznaniowe w USA nie są tak uprzywilejowane przez państwo jak w wielu innych krajach. Są przyzwyczajone do tego, że muszą być atrakcyjne dla aktualnych wiernych i potencjalnych konwertytów, bo inaczej ludzie po prostu pójdą do konkurencji albo zajmą się czymś innym. Jest w czym wybierać, więc ludzie lepiej wykształceni, którzy mają religijne potrzeby, jeśli nie pasują już do macierzystego wyznania mogą łatwiej znaleźć inne. Według badań PEW aż 42% Amerykanów ma za sobą przynajmniej jedną zmianę wyznania/ religii.
Kolejną cechą, która sprzyja trwaniu amerykańskich wspólnot religijnych jest słabe zabezpieczenie socjalne na poziomie państwowym. Świątynia w USA nie jest miejscem, do którego chodzi się tylko aby wziąć udział w rytuałach. To często wspólnota, w której każdy każdego zna. Więzi, jakie tworzą się wokół religijnej wspólnoty, są często przenoszone na inne dziedziny życia. Ludzie polecają się do pracy, pożyczają pieniądze, oferują opiekę nad dziećmi i tak dalej. W amerykańskim społeczeństwie sporo zależy od znajomości i kontaktów. Bycie aktywnym członkiem organizacji wyznaniowej zwiększa Twoje szanse na studia, choćby przez stypednia, możliwość działalności charytatywnej czy listu polecającego napisane przez współwyznawców. Zwiększa także szanse na poradzenie sobie po szkole.
Amerykańskie grupy wyznaniowe mogą być bardziej elastyczne i szybciej reagować na ewentualne kryzysy. Problem “apostazji” wykształconych został zauważony i kościoły zaczęły przeciwdziałania w postaci wchodzenia na campusy, organizowania wyznaniowych organizacji studenckich, specjalnych nabożeństw, wspólnych wyjazdów a nawet organizacji imprez. Przynależność do katolickiego Związku Studentów University of X City to nie tylko zabawa, ale też szansa na nowe kontakty i znajomości, co pomoże nie tylko na studiach, ale także po ich ukończeniu. Dodatkowo kościoły zaczęły mobilizować swoich wiernych, którzy są wykładowcami, do tego aby nie bali się przyznawać do swojej wiary i pokazywać, że można być jednocześnie wykształconym człowiekiem i wyznawcą Y.
Badacze zauważają także, że niektóre kościoły, obok działania w świeckich szkołach, biorą sprawy w swoje ręce i zakładają własne. Skoro ludzie chcą zdobyć wykształcenie to muszą iść do świeckich szkół, gdzie stykają się z innymi wzorcami. Dobrym rozwiązaniem jest danie im możliwości zdobycia wykształcenia pod egidą macierzystego wyznania. Kontakt z “innym” będzie wówczas mniejszy, a dzięki temu zmniejsza się także szansa na dysonans i zmiana wyznania/ odejście od religii. Dodatkowym bonusem jest fakt, że prowadząc własną szkołę ma się wpływ na nauczane treści i wykładowców. Niekoniecznie oznacza to jakieś odrzucanie osiągnięć nauki, ale można tak rozłożyć akcenty żeby skupiać się na rzeczach, które otwarcie nie przeczą doktrynie a nawet podkreślać te, które są z nią zgodne.
Inną przyczyna na jaką zwraca się uwagę jest… sukces sekularyzacji. Badacze zauważają, że wcześniejsze pokolenia studiujących Amerykanów były mocno zorientowane na sprawy związane z sensem życia, filozofią, duchowością etc. Historie o studentach prestiżowych kierunków rzucających/ zawieszających studia, aby wyjechać na kilka lat do Indii czy Nepalu nie wzięły się znikąd. Moda na wierzenia dalekowschodnie, rdzennych mieszkańców Ameryk, szamanizm czy wschodnie chrześcijaństwo była powszechna wśród boomerów, gdy byli młodzi. Możliwe, że ma to swoje korzenie w poczuciu finansowego bezpieczeństwa. Łatwiej interesować się mniej przyziemnymi rzeczami, gdy przyziemne potrzeby są zaspokojone i panuje optymizm co do przyszłości.
Współcześni studenci zaś, jak zauważają badacze, są bardziej nastawieni na odniesienie sukcesu pod kątem finansowym i duchowe poszukiwania mają mniejsze wzięcie. Istnieje parcie na kierunki dające poszukiwane na rynku pracy umiejętności. Szansa, że studenci zostaną przy wyniesionych z domu poglądach na temat religii jest więc większa, bo nie poświęcają tyle czasu na refleksję nad tym czego zostali nauczeni. Może to być wręcz postrzegane jako "marnowanie czasu", który można spożytkować na naukę czegoś "pożytecznego". Może to mieć związek z poczuciem braku stabilności i gorszych warunkach finansowych. Boomerzy marzyli o nowym, lepszym jutrze. Zoomerzy i młodzi millenialsi chcą poczuć jakąś stabilność i nie w głowie im przebudowa świata.
Kolejny czynnik, na jaki wskazują badacze zajmujący się tematem, to wpływ postmodernizmu, który mocno zaznaczył się w amerykańskiej akademii w latach 90. XX wieku. Postmodernistyczne filozofie podważyły poglądy pozytywistyczne i scjentystyczne, które wcześnie były powszechne i silne na amerykańskich uczelniach. Obiecywały one lepsze zrozumienie świata i człowieka oraz poprawę losu ludzi. Religię wskazywały często jako mało znaczącą tradycję lub nawet przeszkodę na drodze do celu. Postmodernizm zakwestionował tę narrację mówiąc, że scjentyzm czy pozytywizm również można i należy kwestionować. Pokłosiem tego była pluralizacja poglądów co do religii – a co za tym idzie – osłabienie zasięgu jej krytyki jako czegoś negatywnego.
Tak jak wspomniałem na początku – ciężko przewidzieć, czy to zjawisko pojawi się i upowszechni w innych krajach. Pokazuje na pewno, że (przynajmniej w pewnych warunkach) religie potrafią się przystosować do wymagań, które stawia przed nimi współczesny świat i społeczeństwo. Nie znaczy to jednak, że proces zmniejszonego zainteresowania religią/ odejścia od niej się w USA zatrzymał. Trwa nadal, ale edukacja (zwłaszcza wyższa) nie ma już tak negatywnego wpływu na wiarę/ religijność jak kiedyś.
Religioznawca z zamiłowania, w chwilach wolnych od czytania i zastanawiania się nad fenomenem wiary religijnej pracuje jako QA. Pisze głównie o historii religii i wierzeń.
► Smith Chrisitan, Snell Patricia, "Religious trajectories from the teenage years" w "Souls in transition. The Religious and Spiritual Lives of Emerging Adults"
► Schwadel Philip, "The Effects of Education on Americans’ Religious Practices, Beliefs, and Affiliations" w "The Review of Religious Research", vol 53